W poprzednim wpisie pisałem, że turniej we Francuskim Reims zaczęliśmy dość dobrze, od wysokiego zwycięstwa nad Polską 2. To zwycięstwo w pierwszym meczu prawdopodobnie okazało się kluczowe dla końcowego wyniku. Ale po kolei.
Mistrzostwa rozgrywane były systemem każdy z każdym, czyli każdą drużynę czekało do rozegrania 17 meczów, w tym jedna pauza. Na miejsce miało dotrzeć 18 drużyn, jednak na miejscu okazało się, że w skład Austrii wchodzi jeden zawodnik z paszportem włoskim, a przepisy FISU (organizacja zajmująca się uniwersjadami) nie zezwalają na występ w jednej drużynie zawodników różnej narodowości. Zawody zaczęliśmy perfekcyjnie, ograliśmy wysoko Polskę 2, a potem Botswanę, a w trzecim meczu tego dnia spotkaliśmy się z reprezentacją Francji. Wydawało się, że będzie to trudny rywal. W końcu para Lebatteux-Kilani, grająca dla trójkolorowych, kilka dni wcześniej wygrała Mistrzostwo Europy Par. Przeciwnicy zagrali przyzwoicie i wygraliśmy tylko 16:14, ale w późniejszej fazie turnieju Francuzi nie liczyli się jednak w walce o medale. Po tych kilku meczach było już jasne, że o miejsce na podium będą walczyły reprezentacje Polski (druga drużyna szybko się podniosła po przegranym meczu i odrabiała straty), Francuzi, Czesi i Chińczycy. Reszta grała znacznie słabiej i drużyny z czołówki rywalizowały, która bardziej ogra słabeuszy. Nam to szło dosyć dobrze i przez bardzo długi czas prowadziliśmy w tabeli. W bezpośrednim pojedynku wygraliśmy 20:10 z Chińczykami, którzy w konsekwencji odpadli z walki. Przed ostatnim dniem w walce liczyły się tylko Polacy i Czesi. Byliśmy faworytem, mieliśmy 16 punktów przewagi nad Czechami i 17 nad Polską 2. Czekał nas jednak bezpośredni mecz z południowymi sąsiadami, a ci w ostatnim meczu grali na Botswanę, z której wszyscy zdzierali maksymalną ilość punktów. Chodziło tylko o to, żeby nie przegrać z Czechami zbyt wysoko.
Usiedliśmy na najlepszą parę Czeską, która zaliczana jest do szerokiej czołówki najlepszych par na świecie. Jak zwykle, takie ważne mecze można było śledzić na BBO, karta po karcie. Niektórych to stresuje, jednak o nerwach w przypadku naszych przeciwników nie mogło być mowy. To nie byli nowicjusze. Mecz ułożył się w ten sposób, że wraz z Piotrkiem Tuczyńskim niewiele mogliśmy zrobić. Karty były po stronie przeciwników, a my niespecjalnie mieliśmy nawet jak im przeszkadzać. Na szczęscie przeciwnicy nie wszystko rozegrali idealnie, a na drugim stole u nas grali dobrze dysponowani Piotrek z Kubą i mimo dwóch słabszych rozdań udało nam się ten mecz wygrać 16:14. Ostatni mecz to czysta formalność, nie dać się ograć słabym Tajwańczykom. Ci jednak zamiast nas jakoś mocno ogrywać woleli się do nas uśmiechać i wygłupiać, więc pojedynek zakończyliśmy zwycięstwem 19:11. Wygrywamy Akademickie Mistrzostwo Świata! Za nami Czesi i druga drużyna z Polski na trzecim miejscu.